MOVA I10 to sprzęt, który celuje w złoty środek: ma być wystarczająco mocny, żeby nie zostawiać nic „na potem”, a przy tym lekki, poręczny i gotowy do pracy bez całej ceremonii kabli i przełączek. Na papierze wygląda to obiecująco – 120 AW siły ssania (ok. 28 000 Pa), czas pracy do 60 minut oraz korpus ważący 1,35 kg, więc nawet dłuższe ogarnianie nie męczy dłoni. Po kilku dniach w domu widać, że to właśnie ta równowaga decyduje o odbiorze urządzenia: nie muszę planować sprzątania, po prostu biorę I10, wciskam start i jadę – a sprzęt robi swoje bez dąsów i przystanków na ładowarkę.
Jak I10 „czuje” podłogę: szczotka TangleBuster™ i automatyczna detekcja
Sercem zestawu jest szczotka TangleBuster™ Multi-Surface z automatyczną detekcją podłoża. W praktyce oznacza to, że odkurzacz reaguje na zmianę nawierzchni – z paneli na dywan – i przyspiesza pracę wałka wtedy, kiedy tego oczekujesz, bez ręcznego grzebania w trybach. Co ważne, konstrukcja anti-tangle działa zarówno w głowicy podłogowej, jak i na mini-szczotce do tapicerek, więc długie włosy i sierść mają mniejsze szanse zamienić się w kołtun wymagający nożyczek.
Światło, które pokazuje kurz, a nie tylko świeci
Zaskakująco przydatne okazuje się oświetlenie 140° Celeste Light. Strumień jest rzucony 4 mm nad podłogą, więc drobny kurz i nitki kładą cień i nagle „widać, czego nie było widać”. Zasięg około 45 cm sprawia, że pod komodą i wzdłuż listew nie jeździmy „na czuja”, tylko realnie widzimy, co zbieramy. Efekt jest podobny do latarki UV w łazience: trochę demaskujący, ale to właśnie dlatego sprzątanie kończy się szybciej i – co najważniejsze – skuteczniej.
Ergonomia bez wygibasów: składa się, skręca i dojeżdża tam, gdzie trzeba
Na co dzień docenia się nie tylko wagę, ale też składaną konstrukcję. Rura zgina się do 170° (przód/tył) i obraca o 90° na boki, więc wjazd pod niski stolik czy sofę nie wymaga kociego grzbietu; producent deklaruje komfortowe czyszczenie pod meblami już od 10 cm prześwitu. W praktyce bierzesz, łamiesz rurę jednym ruchem i jedziesz dalej – bez bojów o ustawienie nadgarstka. Przy masie 1,35 kg (sam korpus) faktycznie da się operować jedną ręką na schodach czy przy ramie okna i nie kończyć z uczuciem „to była mała siłownia”.
Silnik, cyklon i to, co dzieje się „pod maską”
Za trzymanie siły ssania odpowiada tu duet: bezszczotkowy silnik 100 000 obr./min i Multi-Cone Cyclonic, który stabilizuje przepływ i odciąża filtry, by nie dławić się po tygodniu pracy. Efekt jest taki, że I10 nie traci pary w połowie sprzątania, a pojemnik 0,35 l opróżnia się jednym kliknięciem, więc przystanki są krótkie i bezkontaktowe. Dodatkowym plusem jest 6-warstwowy system filtracji z HEPA i deklarowana skuteczność 99,99% dla 0,3 µm – alergicy i wrażliwcy na pył docenią, że powietrze wylotowe nie pachnie „odkurzaczem”.
Bateria i realny zasięg sprzątania
Deklarowane 60 minut to wynik dla końcówki szczelinowej w Eco; ze szczotką podłogową producent podaje do 40 minut w tym samym trybie. W praktyce daje to komfort ogarnięcia standardowego mieszkania bez kalkulowania przejazdów – tym bardziej że bateria ładuje się w około 3,5 godziny, więc nawet przy intensywnym weekendowym sprzątaniu łatwo „zamknąć pętlę”. Jeśli wchodzisz w Turbo, licz się z szybszym spadkiem czasu pracy, ale też z faktem, że gęstsze zabrudzenia znikają na raz – bez powtórek.
Akcesoria i stacja 2-w-1: wszystko ma swoje miejsce
W komplecie dostajemy zestaw końcówek do „pełnego domu”: od podłóg, przez materace i tkaniny, po wąskie szczeliny, gdzie zwykle lądują okruszki i kurz „po remoncie”. Zmotoryzowana mini-szczotka w Turbo potrafi rozprawić się z roztoczami – w materiałach jest mowa o 99,99% skuteczności w testach labowych – i to czuć po samym wyglądzie zbiornika po sprzątaniu kanapy. Do przechowywania służy stacja ładująco-przechowująca 2-w-1, bez wiercenia w ścianie, z sensownym rozkładem akcesoriów. Brak ściennego uchwytu oznacza, że sprzęt możesz przestawić tam, gdzie go faktycznie używasz, a nie tam, gdzie akurat był kołek.
Hałas, wyświetlacz i codzienny „flow”
I10 po prostu pracuje równym, przewidywalnym szumem. W codziennym rytmie docenia się też wyświetlacz LED, który podaje wprost to, co ważne: poziom baterii, tryb pracy, podstawowe komunikaty. Miło, że interfejs nie udaje kokpitu myśliwca; przełączanie Eco/Turbo odbywa się bez gimnastyki palców, a informacje są czytelne nawet przy gorszym świetle. To detale, ale to one sprawiają, że po tygodniu wciąż sięgasz po sprzęt odruchowo, zamiast szukać instrukcji.
Ograniczenia, o których warto wiedzieć
MOVA I10 to odkurzacz średniej klasy i z tej perspektywy warto ustawić oczekiwania do takiej półki. Długi, miękki dywan z bardzo głębokim runem zawsze będzie trudnym przeciwnikiem dla bezprzewodowców – tu I10 nie jest wyjątkiem. Podawane czasy pracy też warto czytać ze zrozumieniem: 60 minut dotyczy lżejszej końcówki, a 40 minut szczotki podłogowej w Eco – co i tak jest wynikiem solidnym, ale uczciwie zniuansowanym. Jeżeli natomiast Twoje podłogi to głównie panele, gres i niskie dywany, a w domu pojawiają się typowe „życiowe” zabrudzenia – włosy, sierść, piasek, okruchy – to zestaw technologii w I10 trafia w sedno.
Cena, promocja i sens zakupu
Sugerowana cena katalogowa I10 to 1 149 zł, z zapowiedzianą promocją –30% w dniach 29.09–14.10.2025. W tym budżecie dostajesz urządzenie, które realnie skraca czas sprzątania dzięki dobrej szczotce wielopowierzchniowej, rozsądnemu zarządzaniu mocą i oświetleniu, które „pokazuje prawdę”. Do tego stacja 2-w-1 i ergonomia, która nie prosi o atencję – po prostu działa. Jak na „środek stawki”, to propozycja bardzo dobrze skrojona pod realne mieszkania i realne nawyki.
Werdykt: sprzęt, po który sięga się z przyzwyczajenia – i o to chodzi
MOVA I10 nie próbuje redefiniować świata odkurzaczy. Zamiast tego dowozi zestaw funkcji, które w codzienności mają największe znaczenie: sensowną siłą ssania z automatyczną adaptacją do podłoża, światło, które pomaga zobaczyć kurz, składany trzon, który ułatwia życie pod meblami, oraz czas pracy, który pozwala sprzątać bez liczenia minut. To odkurzacz, który wchodzi w rytm domu i nie wymaga układania dnia pod siebie – a to dla mnie najważniejsza definicja „sprzętu udanego”.